Przed wejściem do bloku dopadł mnie rozpromieniony gościu spod 6: –Jest radość panie sąsiad! Tyle com grzybów nakosił, to już dawno było. Patrz sąsiad. – pochwalił się dwoma koszami, wypełnionymi bezkształtną różnokolorową masą. –A cóż to takiego? – zapytałem wskazując ową zawartość. –To jeno połowa, resztę mam w bagażniku. Patrz pan, to MIODOWNIK, to KICAK a to BLASZKOWNIK NIESKROMNY. Ten, zobacz pan, jaki kształtny RUDZIAK. Śliczne, prawda?Nie potrafiłem zająć stanowiska co do kształtności RUDZIAKA i tylko z wrodzonej grzeczności zapytałem – A co z tym można zrobić?On chyba tylko na to czekał. Tak pod klatką cztery godziny zbałamuciłem słuchając jego wykładu o korzystności grzybobrania, na wszelkie aspekty ziemiańskiego żywota. W domu zaś Żona oświadczyła, że jak chcę obiad to mogę sobie iść do tego sąsiada, na grzybową. Miał być barszczyk, ale na czas nie przyniosłem buraczków.Mimo rodzinnej KWASOTY, to ten spod szóstki jednak mnie zaintrygował tymi grzybami i rano odpaliłem mój MIEDZYGALAKTYCZNY BOLID. Odleciałem na Mierzeję i bezgłośnie wylądowałem opodal Jantarowego lasu. Wcale nie byłem pierwszy z tym pomysłem. Jak wszedłem w młodnik, to takich jak ja, zaopatrzonych we wszelakie kosze, wiadra i koziki, to było ze 130, razem z Ludziackimi Samicami. Każden jeden i każda jedna, ino spode łaba nienawistnie łypał na drugiego przekrwionymi ślipiami. Las cały był zaparowany od płucnych wyziewów. Zgrzyt próchniczych zębisk zagłuszał chrzęst ściółki leśnej, tratowanej ciężkimi stopiskami grzybiarzy. Zaczęło się. Dwie jejmościanki rozsiadły się na przenośnych zydelkach i jęły rozdrapywać haczkami ściółkę. Spłoszone robactwo czmychnęło na boki. Oblazło postronnych, tych zainteresowanych robotą Samic. Wiadra i nożyki wypadły z rąk, bo trzeba było się przecież oganiać. Bieganina, przewroty w tył i przód to tylko mniej wyszukane formy ekwilibrystyczne, jakie tu zobaczyłem. Oddaliłem się i tylko mnie się wydawało, że to tylko w moją upatrzoną stronę. Tam było ich trzech. Zrozumiałem, że ja kolejny do ich brydża nie pasowałem. Wycofałem się i natknąłem się na jakiegoś tetryczaka. Patrzył jakoś dziwnie. Mimo to przyjaźnie zagadnąłem, tak mi się wydawało:–Ja w tej okolicy to pierwszy raz i zbytnio na grzybach się nie znam. Mógłby pan udzielić szkolenia, coś doradzić? – zapytałem.–Ależ oczywiście. – oblizując się odpowiedział – Ten CZERWONIAK KROPKOWANY, to najsmaczniejszy, można go nawet na surowo schrupać. I poprowadził mnie w las zachwalając PODRÓŻOWIONEGO KAPELUSZNIKA dziwnie pachnącego. Długo się rozwodził nad SELEDYNIAKIEM KROPKOWCEM, że taki dobry na wzrok i komórki rozumowe. Wspomniał też o rozkoszności dla podniebienia, jaką daje spożywanie PAPIERZAKÓW. Trochę tego wykładu po godzinie miałem dość i grzecznie pożegnawszy się a zaopatrzony w wiedzę, poszedłem ku wydmie. Zagadkowo się chichrał jak się oddalałem.Tych CZERWOŃCÓW, SELEDYNIAKÓW I KAPELUSZNIKÓW, to nazbierałem dwa ciężkie wiadra. Żeby w powrocie sobie nieco ulżyć, postanowiłem podelektować się ZBIOREM. Ledwo się doczołgałem do BOLIDA. Mój kombinezon biogeniczny z jakiegoś powodu odmówił współpracy z moją osobą. Jakoś tak posiniał i trochę się wzdął. Całe szczęście, ze w BOLIDZIE miałem drugi zapasowy. Przeć Małżonka by mnie nie rozpoznała, gdybym się jej objawił w swym naturalnym jestestwie. Prawie zdechnięty po północy zjawiłem się w domu a zaspana Połowica mruknęła z fotela, gdym się krył lekko niedysponowany do łazienki: – A o biletach na DEPESZÓW będziesz pamiętał? - Co mnie tam DEPESZE. Na tronie zrozumiałem, o co idzie z tymi „emocjami jak na grzybach”. Nie prędko się na nie wybiorę. Może w przyszłym roku? Tak, zbyt wiele tych emocji jak na mnie, zdecydowanie.